Let me take you on a trip. Around the world and back

depeche mode shot for press releaseDo tematu podchodziłem jak pies do jeża. Po wywlekaniem flaków przy Sinead, naturalny musiał być post o Depeche Mode. Ale jak tu pisać o kapeli, przy której się wychowało? No jak?

 

Przypuszczam, że o chłopakach (wow! Chłopakach… po pięćdziesiątce już!) z Basildon słyszał każdy, kto coś tam o muzyce wie. Zaczęli 35 lat temu (tak z grubsza) i są jednym z tych zespołów, które się kocha, albo nienawidzi. A część skutecznie ich ignoruje. Szczególni, bo mało komu udało się kiedykolwiek przywiązać do siebie tysiące ludzi, którzy w rożnych zakątkach świata, przez dziesięciolecia całe są wierni jak psiaki. Nie odpuszczą płyty, koncertu czy eventu. Ale cóż, nie będę się rozwodził nad szczegółami, które jeśli ktoś chce – znajdzie w necie. Dla mnie DM to prawie całe życie – a na pewno całe życie w wieku choć trochę świadomym. I trochę tego życia wam pokażę. Tego, który z Depeszami cokolwiek ma wspólnego. Ode mnie, z moimi przypiskami, z moimi przemyśleniami. Niejako także z dedykacją dla Karola, któremu kiedyś Depeche Mode pokazywałem, i któremu kiedyś obiecałem, że coś napiszę…

Więc jak to było? Koniec lat osiemdziesiątych (sic!), ledwo od ziemi odrośnięty Palp szuka pierwszych swoich inspiracji muzycznych. Ma w domu „Kasprzaka”, odtwarzacze kompaktowe widzi tylko w kolorowych magazynach przywożonych z Reichu. Na ulicach jest szarość socjalistycznej Polski Ludowej. Koniec podstawówki, Drodzy Państwo. Komuna trzeszczy w posadach, ale w sklepach jest niewiele ponad ocet. Papier toaletowy dostaje się w skupie makulatury a pomarańcze są w sklepach wtedy, gdy Fidel się zlituje. Palp dostaje (piracką, a jak! Innych po prostu nie było!) kasetę „People are people”. Dziwny początek, bo to album na rynek amerykański. Nawet na Wikipedii nie ma go w spisie płyt Depeche Mode. Szybko ogarnia „Music for the Masses”, a chwilę później zaczyna się szaleństwo „Violatora”… Później w szkole (średniej już) przez całe 4 lata jest „Depeszem”. Teraz mam wrażenie, że „dzisiejsza” młodzież w ogólniakach wygląda mniej więcej tak samo. Nie różnią się dużo od siebie. Różnice są w tym, czy ktoś na nogach ma Nike czy Adidasy. W tym bogactwie sklepowych dób – cała młodzież wygląda… tak samo. Wyróżnikiem jest marka spodni i model telefonu. Bieda trochę. Naprawdę, bieda. Nie ma tak charakterystycznych grup jak w latach 90. W mojej klasie były metalówy, było kilku Cure’ów, było dwóch Depeszów. Po szkole kręciło się kilku panczurów, wszyscy mieli bekę z „dyskomułów”…

Ale zaczniemy od początku. Nagrali kilkanaście albumów, więc radzę się rozsiąść na godzinę ze słuchawkami na głowie.

Speak and Spell.

Przemilczę chyba. Chłopcy nie mieli 20 lat nawet, w szeregach był jeszcze Vince Clark (ten od Erasure i Yazoo)… i to byłoby na tyle w tym temacie. Tłumaczy to wiele – naiwne, proste, lekko dziecinne i trącające dzisiaj myszką kawałki. Chcecie, to znajdźcie sobie „Just Can’t Get Enough”. Ja tam serca nie mam do tej płyty.

A Broken Frame.

Szału nie ma. Choć bez Vince’a jest już inaczej, i słychać „nowe”. Lecz chociaż wciąż jest dość prymitywnie i tanio („See You”? „The Meaning of Love”?) to jest już na czym ucho zawiesić. Tu mi zaczyna brzmieć Depeche Mode…

 

Some Great Reward

Płyty sypią się każdego roku. 15-letni Palp dopiero kilka lat później zacznie mówić po angielsku na tyle, by docenić też tekst – nie tylko muzykę. SGR przyniósł jednak kawałek szczególny. Balladę, którą do dziś zna słowo w słowo. Ma Przyjaciółke taką, z która jak tylko się spotka, po kilku piwach, flaszce wódki czy w innych okolicznościach przyrody – zaśpiewać a capella musi. Wygląda to mniej więcej tak:

– Palp? Już?
– Nie, jeszcze chyba nie…

(później)
– Żaba… chyba już, co nie?
– Kurde, sama nie wiem…

(dwa piwa później)
-Dawaj, już teraz! I want somebody to share…

Zapytajcie każdego, kto nas zna. Na każdej imprezie jest taki moment, że…

A dla tych, którzy lubią bawić się z kilka den tego samego naczynia polecam „Master and Servant”. Podzielcie się ze mną tym, co wam wyszło z twórczej interpretacji:

There’s a new game
We like to play you see
A game with added reality
You treat me like a dog
Get me down on my knees
We call it master and servant

Oh, wait!

Czy ja wspomniałem, że tekst innej piosenki z tej płyty, jako nastolatek, wykaligrafowałem na ścianie? Od sufitu po podłogę. Słowo w słowo. Tak wyszło. Bóg ma niezdrowe poczucie humoru, i kiedy umrę, na pewno będzie się śmiać.

I don’t want to start
Any blasphemous rumours
But I think that God’s
Got a sick sense of humour
And when I die
I expect to find Him laughing

Black Celebration.

Jest sobie rok 1986 – Palp jeszcze jest nieświadomy istnienia DM, gdy ci wydają płytę, którą on będzie znał na pamięć 30 lat później. Nie wiem, co Wam przedstawić. Jeśli macie czas, posłuchajcie całości. Od półtoraminutowej rozbiegówki „Black Celebration” (no to jest dopiero szastanie czasem!) po „Dressed in Black”. To dla mnie nie ma słabizn. Wszystko coś znaczyło albo znaczy. Tu są kawałki, przy których Palp doświadczał pierwszego w życiu seksu i tu są kawałki, przy których potrafi się zawiesić na pół dnia. Do dzisiaj się potrafi tak zawiesić…

With or without words
I’ll confide everything

Albo proste, może za proste, wcale może nie prostackie, ale proste. Urywane. Bliskie.

Close
Naked
Skin on skin
Tears are falling
Tears of joy
Her first boy
His first girl
Makes a change
In a world full of nothing
Though it’s not love
It means something

Music for the Masses

Tu zaczyna się Depeche Mode w skali światowej. Trasa 101 kończy się słynnym koncertem w Kalifornii z 70 tysiącami ludzi, tłumy szaleją, a Palp ma kilka swoich hymnów życiowych. Widzi w tekstach to, co chce zobaczyć. I poznaje absolutne hity. Słyszeliście już pewnie „Never let me down again”. A widzieliście na koncercie? Nie?

Ten kawałek jest na każdym koncercie. Zawsze. Wszędzie. Zawsze ludzie zachowują się tak samo, zawsze Dave pokazuje kiedy. Popatrzcie. Cały stadion unosi ręce, szykuje się na znak Dave’a. Ten zdejmuje koszulkę i zaczyna machać rękami. Cały stadion robi to samo. Wygląda imponująco? Hmmm… powiem tak. Widziałem to tysiąc razy zanim pierwszy raz byłem wśród tych ludzi. Popłakałem się jak dziecko. Do tej pory jest to absolutnie najbardziej wzruszający moment muzyczny, jaki przeżyłem. Las rąk i tysiące gardeł śpiewających razem z Dave’m. Bo gdybyście nie wiedzieli – na koncertach mało jest osób „przypadkowych” – tu każdy zna każdy tekst. I dzieli się nim od pierwszej do ostatniej minuty. Ach, tak, to nasz Narodowy. Palp też gdzieś tam łapami wywija. Z 55 tysiącami innych popierdoleńców.

I’m taking a ride
With my best friend
I hope he never lets me down again
He knows where he’s taking me
Taking me where I want to be
I’m taking a ride
With my best friend

Violator

Jeśli znacie Depeche Mode – znacie Violatora.

Znacie pewnie „Enjoy the Silence”, „Policy of Thruth” i znacie „Personal Jesus”. Słyszeliście też „Wold in my Eyes”. Więc nawet nie zacznę tematu.

Rozsiądźcie się wygodnie. Zgaście światło. Tak, zgaście światło w pokoju. Musi być ciemno. Musi być cicho. Tylko wy i „Waiting for the night”. Obiecuję, że nie pożałujecie. Tak trzeba. Załóżcie słuchawki na uszy. Będzie wybitnie.

With half-closed eyes
Things looked even better
Than when they were opened

 

Songs of Faith and Devotion.

Znów nie potrafię wybrac jednego kawałka.

To płyta którą puściłem… i skamieniałem. Jest cięższa, pokazuje zmiany tak w Martinie jak i w Dave’ie. Nie miejsce na to, co się u nich działo. Poczytajcie, jak macie ochotę. Ja puściłem a tu… ciemno, ponuro, ocieka pesymizmem. Jest od cholery wyrzutów do świata, przepraszania za to, kim się jest i szukania czegoś, co jeszcze nie do końca jest określone. Jest tak, jak lubię. Rzućcie okiem na to genialne video. Nie wiem, skąd pomysł, nie wiem, doprawdy.

Now I’m not looking for absolution
Forgiveness for the things I do
But before you come to any conclusions
Try walking in my shoes

 

I to.

Nie wiem, wciąż re-interpretuję i wciąż widzę coś innego. Za prosto by było odebrać to tak, jak to widać. Wiem, zamieszałem.

In your room
Where time stands still
Or moves at your will
Will you let the morning come soon
Or will you leave me lying here
In your favourite darkness
Your favourite half-light
Your favourite consciousness
Your favourite slave

 

 

I te smyczki.

I ten tekst, taki abstrakcyjnie mój. Pamiętacie akcję ze ścianą i z tekstem? Ten pojawił się na innej ścianie, w innym czasie.

I have to believe that sin
Can make a better man
It’s the mood that I am in
That’s left us back where we began

Ultra

Taaak, jesteśmy pod koniec lat dziewięćdziesiątych, mój wieczór Depeche Mode nabiera rumieńców, jestem przy piątym piwie. W przypływie realizmu założyłem słuchawki licząc na to, że sąsiedzi nie wezwą policji słysząc mój ryk. Niby to lepsze od muzy?

And I thank you
For bringing me here
For showing me home
For singing these tears
Finally I’ve found
That I belong here

 

Exciter

Nie ma czegoś takiego jak Exciter. Zapominamy jak Speak and Spell.

Playing the Angel.

Cztery lata później. Jest. Pojawia się. Przecieki są zewsząd. Płyta w sieci pojawia się na prawie dwa tygodnie przed premierą. Kawałek po kawałku Palp siedzi z dwoma-trzema osobami z fan clubu Depeche Mode i ze słuchu tłumaczy całą płytę. Zanim się ukazała – przeanalizowaliśmy słowo po słowie. Wszyscy znają „Precious” ja wam daję Lilian.

Podobno Marin zapytany co go zainspirowało do napisania tekstu powiedział coś w stylu „wiesz… siedziałem z kumplami chlaliśmy wódę, za oknem siedział szpak. I tak powstał ten kawałek”.

Oh, Lilian
Look what you’ve done
You’ve stripped my heart
Ripped it apart
In the name of fun

 

Podobało się?

To teraz posłuchaj jeszcze raz i zamiast „Lilian” wstaw do tekstu „Heroin”. Taka zabawa. Dobrze robi na umysł. Ta zabawa. Powaznie mówiłem. Posłuchaj jeczcze raz. Gęba przestanie Ci się uśmiechać.

Sounds of the Universe

Znów tłumaczyłem. Znów od początku miałem swoją faworytkę.

I’m leaving bitterness
Behind this time
I’m cleaning out my mind
There is no space
For the regrets
I will remember to forget

Delta Machine.

Moge jednym linkiem?

 

Jest po trzeciej w nocy.

Przeczytałem i jestem zdegustowany tym, co napisałem. Po łebkach, bez sensu, bez składu. Chyba nie wiem, jak Wam opowiedzieć o „moim” Depeche Mode. Mam wrażenie, że nie napisałem absolutnie niczego. Takie pierdoły sobie bez sensu, bez dotknięcia choćby części tego, co chciałbym napisać. Chyba o Depeche Mode to muszę opowiadać. Bo z pisania to dużo nie wychodzi…

 

 

 

 

Otagowane , , , , , , , , , , , , , ,

4 thoughts on “Let me take you on a trip. Around the world and back

  1. Rayvert pisze:

    „Mam tak samo jak Ty”…dzieki za ten post !
    Bylem Kjurem, ale DM sluchalem chyba od „Construction time again”.
    Jednakze…Martin zmienil swiatopoglad, tzn w tekstach, wydaje sie iz wierzy w Najwyzszego :
    „If God has a Masterplan, that only He understands” lalala…

    pozdrowienia z francuskiej emigracji,

    Polubienie

  2. O muzyce trudno się opowiada, bo odbiór jest stanem podobnym do uczuć. Trudno to tłumaczyć, ubierać we właściwe słowa.

    Tak, ‚depesze’ to była ważna część kultury. Nigdy ich nie słuchałam specjalnie, byłam właśnie w ‚pancurach’ i polskich rocku 🙂 Ale depeszów się poznawało od razu, nawet nie mając pojęcia o muzyce.

    Wiesz co, z tym zunifikowaniem młodzieży – może jest tak, że my tego nie dostrzegamy, bo nie siedzimy w tym środowisku. Za ‚moich czasów’ mojemu tacie myliły się skiny z punkami, a ja byłam strasznie oburzona jak on tak może nas zrównywać z największymi wrogami. Przypuszczam, że i teraz wcale nie wszyscy słuchają Biebera i chodzą w conversach 😉 Mam do czynienia z ludźmi trochę starszymi, dwudziestolatkami, i tam są różnice, jak w latach 90tych.

    Bardzo ciekawy wpis. Miałabym problem z podobnym opisem swojego ukochanego od wieków zespołu – Hey – przypuszczam, że skończyłabym podobną konstatacją, jak Ty – że to bez sensu i nie dotknęłam najwazniejszego. Bo jak opisać właściwie ścieżkę dźwiękową swojego życia? 🙂

    Polubione przez 2 ludzi

    • Palpfikszyn pisze:

      Coś w tym, choć wciąż uważam, że kiedyś było bardziej kolorowo 😉 A do tego brak w sklepach połowy rzeczy, które chciałoby się użyć w „stylówie” powodował, że wcale nie łatwo było wyglądać tak, jak się chciało 😉

      A co do Hey… 😉 heh, ostatnio byłem kilka lat temu na koncercie, i tak jak kiedyś ten introwertyczny spektakl był czymś, z czym mogłem się utożsamiać… tak teraz lekko mi działa na nerwy…

      I jeszcze jedno: rzeczywiście, wtedy każdy był wrogiem każdego 😉 Chyba tylko Cure’rzy i Depesze w miarę ze soba żyli… ale największymi wrogami Depeszów byli i zawsze będą „niedomyci metale” 😉

      Polubienie

Dodaj komentarz

perfumomania

subiektywnie i ze szpileczką o perfumach...

JA SKORPION

There is another world, but inside this one, inside me.

escaape

into another world

Kulturalna szafa

#czytajkulturalnie

pocichutku

.. kilka słów ..

Gabinet Osobliwości

Któren zawiera w sobie curiosa rozmaite ku wesołości, ale i smutney refleksyi odwiedzającey go publiczności pomieszczone

Siupster

Widujemy się rzadko, ale intensywnie.

cmentarzysko dudsów

by Agata Rutkowska

sztuka prostoty

Blog o wnętrzach, o tym jak wpływają na nasze życie, aby stawało się proste i szczęśliwe.

niecodziennik

notatki. fotografie. myśli

okiem wariata

widziane lewym okiem wariata

Mama z prądem i pod prąd...

Zatrzymaj się! Nieporadnik (sic!) życiowy okiem kobiety psychologa...z emigracją w tle.