Korpo pełną mordą i autobusowe potwory.

187Opuściłem się, więc nadrabiam. Powiem wam szczerze: nie chce mi się jak cholera, ale z przyzwoitości parę słów skreślę mimo późnej pory. Ciekawi jednostek stających mi codziennie na drodze? Ha! Korpo ma swoje stałe klimaty…

Codzienność daje w kość jak cholera. Osiem godzin w pracy (plus dwie na dojazdy) to nie jest w sumie coś, co robiłem przez ostatnie lata. Wstawanie o 6.15, by wyjść o 7.02… aaaa, czy napisałem już, że plan dnia (a właściwie przed- i popołudnia) mam rozpisany co do minuty? Mało tego, w tym samym czasie spotykam te same osobniki.

6:15. dzwonek po raz pierwszy mnie wkurwia. Tak, to najgorszy moment dnia. Nie mam wątpliwości. Jeśli uda mi się wstać za pierwszym razem, następna godzina wygląda tak:

6:20: Nie za bardzo czaję co się dzieje, ale zaczynam wlewać wodę do wanny jednocześnie włączając wodę na kawę i szperając w lodówce. Kolejność dowolna.

6:28: kawa gotowa, woda w wannie paruje, odgrzewam jakieś resztki z obiadu dzień wcześniej.

6:30: wpadam do wanny. Po wannie normalna „toaleta” z pominięciem golenia – z moim zarostem nie muszę każdego dnia.

6:40: zaczynam kawę – wrzątek wciąż parzy gębę, ale daję radę. Wcinam resztki myśląc co wciągnąć na tyłek.

6:50: na tyłku jeansy, na klacie podkoszulek i coś cieplejszego, piździ przecież strasznie)

6:52: ogarniam newsy słuchając TVN24.

6:54: wkurwiam się na prognozę pogody myśląc o tym, że kumpel pomieszkuje sobie właśnie nad Oceanem Indyjskim w dalekiej Afryce. Nienawidzę go aż do 8.00.

7:00: jestem prawie gotowy do wyjścia

7:02: wychodzę. Przeważnie wracam się bo mam manię sprawdzania, czy gaz wyłączony.

7:03: widzę dziw poranka (trzęsący się w rurkach zmanierowany hipster z torebką, połową gołego tyłka wystającego zza kusej kurteczki i starannie wyhodowanym przez miesiąc „trzydniowym zarostem”)

7:04: przyjeżdża autobus. Nie mój.

7:05: przyjeżdża MÓJ autobus. Najstarszy w Warszawie. Temperatura w środku nie rożni się od tej na zewnątrz.

7:06: siedzę tak, żeby naprzeciw mnie nie było wolnego miejsca.

7:07: do autobusu na następnym przystanku wsiada Rumcajs z dzieckiem owiniętym od stóp do głów. I ujebanymi „buciczkami na nóżkach”. Siada śmierdziela tak, żeby ujebać wszystkich wokół. Dziecko ma w dupie, ojczulek udaje że nie widzi. Raz już mu zwróciłem uwagę. Bełkotał w jakimś śnie.

7:10: do autobusu wchodzi „śpiący”. Chłopak w wieku późno-licealno-studenckim, ze wskazaniem na studencki. Nie widać, owinięty chyba kołdrą jest. Zawsze zasypia, albo chleje całe tygodnie, albo ma zajmujące życie seksualne.

7:25: do autobusu wchodzi komentatorka. Z telefonem nie tyle przylepionym do ręki co przyspawanym do ucha. Nie byłoby źle, w końcu można posłuchać skrót poprzedniego dnia (prawie jak Warsaw Shore), ale ma wkurwiający śmiech. Słychać na cały, już nie tak wyziębiony autobus.

7:45: dojeżdżam… dolatuję niesiony na skrzydłach, po ponad 40 minutach porannych podniet transportowych.

7:50 jestem w biurze – robię sobie kawę (bez mleka, bo 38 latach życia okazało się że jestem na nie uczulony, co powoduje… no co ja będę wam owijał w bawełnę: sraczkę na pół dnia)

W biurze też cała parada atrakcji.

Pan A: nie wiem co to za mania, ale po biurze chodzi w laczkach… wiecie, w takich kapciach bez pięty. Na nogach skarpety (niejednokrotnie z dziurą) koloru niewiadomego (pewnie miały kolor jakiś czas temu). Miły poza tym, planszówki lubi.

Pan B: Niemiec, sympatyczny ale wcale nie jakiś strasznie lotny osobnik. Myśli, że jak będzie mówił tak szybko, że go nawet ziomkowie nie rozumieją, to ja psim swędem go załapię. Nic bardziej mylnego. Dłubie w nosie nałogowo myśląc, że nikt nie widzi. A widzi. Jednak polski wchodzi mu szybko (aż się boję), co czasem doprowadza mnie do konwulsji. Niedawno chciał zapytać „co pan robi?”, a dostałem pytanie „Co robisz, panie?” – w sumie stwierdziłem, że z taką atencją mogą się do mnie odzywać wszyscy…

Pan C: Ukrainiec, nowiutki i świeżutki w polskich klimatach, wciąż nie ogarnia, że ludzie na weekendy to jeżdżą do Rzymu, Berlina czy Londynu a nie na Krym. Przyzwyczai się, ma potencjał.

Pan E: pracuje mu się lepiej na kacu niż na trzeźwo „Palp, ale to alkoholizm już czy jeszcze nie?)

Pan F: szef niższego szczebla. Normalnie chodzi do pracy w sweterku, a jak jacyś goście z zagranicy są to wskakuje w garniaka. I wtedy widzimy Angoli, Szwedów czy Rosjan ubranych w normalne, robocze uniformy, i odstrzelonego pana F. W taki odświętny garniaczek na śluby, stypy i urodziny u cioci Stanisławy. Troszkę komicznie to wygląda – ale nie on jeden taki. Poza tym strasznie miły człek. Zapewne jak to „lower management” – do czasu.

Pan G: mówi po niemiecku lepiej niż po polsku. W tym drugim ma uroczy garmański akcent. Poza tym przypomina mi mojego przyjaciela z Miasta Trochę Prowincjonalnego, więc ma plusik. No i życiowym hobby są języki – tak praktycznie (zna kilka) jak i teoretycznie – jest lingwistą. Nie muszę mu tłumaczyć czym są języki mlaskowe, a czym aglutynacja. Poza tym pomocny chłop jak mało kto.

Pan H: wiek poniżej średniej mojego działu, ale doświadczenie w firmie nakazuje mu pouczanie wszystkich i rozdzielanie zadań. Strasznie się cieszy, że dostał właśnie nową pracę (uwaga: w Mieście Trochę Prowincjonalnym) za kasę niewiele wyższą niż ja mam w firmie. Cóż, każdy sam negocjuje swoje sprawy

I parę innych jednostek. Ogólnie wszyscy (na razie) sympatyczni. Nie mam zastrzeżeń. Ciekawie, co o Palpie mówią na swoich blogaskach. Choć w sumie wiecie co? Nie jestem ciekaw.

A na dodatek moi ukochani partnerzy biznesowi… taaa… jak ja (kurwa jebana mać) uwielbiam rozmawiać z Austriakami gdzieś-tam z tyrolskich miasteczek (tutaj jodłowanie proszę!), którzy mówią w jednym języku: po swojemu. Pocieszam się, że niemieccy koledzy mówią, że kilku też nie rozumieją.

Tak to jest proszę państwa. Korpo pełną mordą! Turcy przynoszą jakieś żarcie, kantyną rządzi kilkuosobowa mafia rosyjska, a piętro opanowali upaleni Skandynawowie. Rozmowy w 10 językach (co komu łatwiej) i de facto 3 języki urzędowe biura. Współczuję tym, którzy nie mówią jednocześnie po polsku, angielsku i niemiecku.

No dobrze, a co poza tym? Nic, Kochani. Rozpracowuję jeden projekt dodatkowy, drugi ruszam ledwo mailem, kombinuję co dalej i wciąz wychodzi że na swoje to mogę wyjść tylko w UK. Ale tam też jakby wszystko przyschło i przycichło. Dupa trochę.

Otagowane , , , ,

20 thoughts on “Korpo pełną mordą i autobusowe potwory.

  1. […] Autobusowe potwory porannej komunikacji… […]

    Polubienie

  2. Palp Fikszyn pisze:

    […] Autobusowe potwory porannej komunikacji… […]

    Polubienie

  3. […] Autobusowe potwory porannej komunikacji… […]

    Polubienie

  4. korpostajl pisze:

    haha trochę jakbym czytał o swoim poranku i swoim korpo 😉 tylko u mnie z rana w zasadzie mocna kawa + prysznic, śniadanie (i druga kawa) dopiero w pracy 🙂

    Polubienie

  5. O jakbym czytala o swoich podrozach do pracy za czasow urzędowania na mokotowskim zaglebiu finansowym 😉

    Polubienie

  6. aby poranki były przyjemniejsze i szybciej się dobudzić należy:
    – brać prysznic zamiast kąpili (budzi a nie rozleniwia)
    – zdrowe śniadanie typu granola, owsianka.
    Niezłą ekpię tam masz. A pan H nie wyszedł na tym najlpiej? Utrzymanie się w mieście prowincjonalnym pewnie jest ze 3 razy tańsze niż w stolycy.

    Polubienie

    • dinki pisze:

      Do Saksow i Bayerow przyzwyczailam sie po dwoch latach.
      Do Szwajcarow i Austriakow po pieciu.

      Ale do teraz zdarza mi sie rozumiec bardziej po kontekscie a nie w detalu.

      Co do autobusu podejrzewam ze jedziesz Ikarusem?
      W zimie przeklinasz w lecie bedziesz dziekowal (bo sie da szerzej okno otworzyc)

      Co do mleka – jest jeszcze sojowe…….

      P.S Moj maz jest z Bremy (polyka samogloski) – do dzisaj go nie rozumiem 🙂

      Polubienie

      • Palpfikszyn pisze:

        A nie, Ikarusów już od jakiegoś czasu nie ma nawet na trasach nocnych. ten jest z lat 90, więc już wysłużony. Ale Ikarusy już tylko na trasach świątecznych kursują 🙂

        Sojowe mleko? Może jeszcze masz schabowy z kiełków i stek z fasoli? 😀

        A mój sąsiad (i wpółpracownik) też z Bremy. Jakoś nie narzekam na niego. Tylko strasznie szybko mówi. Ale po angielsku też mówi tak samo. 🙂

        Polubienie

        • dinki pisze:

          A gdziez by tam kielki i fasola (co prawda jadam od niedawna) ale bron boze nikogo nie chce przekonwertowac. To tylko taka mala podpowiedz jesli masz nietolerancje laktozy a tesknisz za biala kawa.

          No to fakt, ci z Bremy mowia bardzo szybko a moj maz do tgeo polyka czesc wyrazu.
          Nie mowi Bremen tylko Brem, nie Emden tylko Em
          Musze pare razy prosic aby powtorzyl. A on powtarza ale znowu bardzo szybko.

          Dlatego on zawsze mowi ze ja glucha jestem a ja zawsze mowie o nim „Mundfaul” 🙂

          Polubienie

    • Palpfikszyn pisze:

      Granola? Owsianka?

      Wybacz, preferuję jedzenie dla ludzi, nie dla chomików 😀

      A poważnie: nie wyobrażam sobie takiego „śniadania”. Żadne chrupki czy kulki. Nie, dziękuję 🙂

      a w tym prowincjonalnym mieście wcale już tak tanio nie jest. Piwo na mieście trochę tańsze, mieszkania z 10-20%, poza tym… wszystko w tych samych cenach co w stolycy…

      Polubienie

      • i tu Cię mam! Granola czy owsianka to ani chrupki ani kulki. Po drugie, może przyzwyczajaj się bo na wyspach to bardzo popularne śniadanie (szczególnie wśród mężczyzn). A tak na serio to szczerze polecam – spróbuj przez jeden tydzień, co Ci zależy a zobaczysz jakiego powera będziesz miał rano i nie będziesz już grumpy porankami. 🙂

        To nie zazdroszczę mu tej prowincji. W deszczowej to prowincja ma odpowiednio prowincjonalne ceny.

        Polubienie

Dodaj odpowiedź do dinki Anuluj pisanie odpowiedzi

perfumomania

subiektywnie i ze szpileczką o perfumach...

JA SKORPION

There is another world, but inside this one, inside me.

escaape

into another world

Kulturalna szafa

#czytajkulturalnie

pocichutku

.. kilka słów ..

Gabinet Osobliwości

Któren zawiera w sobie curiosa rozmaite ku wesołości, ale i smutney refleksyi odwiedzającey go publiczności pomieszczone

Siupster

Widujemy się rzadko, ale intensywnie.

cmentarzysko dudsów

by Agata Rutkowska

sztuka prostoty

Blog o wnętrzach, o tym jak wpływają na nasze życie, aby stawało się proste i szczęśliwe.

niecodziennik

notatki. fotografie. myśli

okiem wariata

widziane lewym okiem wariata

Mama z prądem i pod prąd...

Zatrzymaj się! Nieporadnik (sic!) życiowy okiem kobiety psychologa...z emigracją w tle.