Gastronomiczna hipokryzja, czyli „nie chcę, nie zjem, zaraz zwymiotuję”

Cokolwiek nie powiecie, nie zmienicie moje zdania. Większość z nas jest gastronomicznymi hipokrytami. Nie dość, że z minami znawców komentujemy żarcie w knajpach, to jeszcze z niewłaściwym roli autorytaryzmem jedne produkty uznajemy za dobre a inne za wstrętne. Często wbrew zdrowemu rozsądkowi.

Najbardziej znany przykład? Chyba nie ma lepszego niż tatar. Bo tatara to większość z nas zje. Mało tego, tatarek to obowiązkowa przystawka wielu rodzinnych przyjęć i okolicznościowych imprez. Surowe, siekane (albo, co zdarza się częściej, mielone) mięcho. Czerwone, krwiste, chłodne, walące surowizną po nozdrzach. Tak, tatara lubimy. Średnio wypieczonego steku jednak najczęściej… nie ruszymy. Nie mówię tu już o steku krwistym! Tego to 95% Polaków do ust nie weźmie!

Kaszankę z grilla podgryza pewnie połowa naszej populacji. Mimo że ciemna czy wręcz prawie czarna: mam wrażenie że uważana jest za kiełbasę. Gorzej z czerniną. Tej to nie weźmie do ust większość. Przecież to krew! Stuletniego jaja, chińskiego przysmaku dojrzewającego w ziemi przez kilkadziesiąt dni, nie weźmie do ust żaden Polak będący przy zdrowych zmysłach. Przecież to zgniłe! Środek jajeczka – zielono-niebiesko-turkusowo-pomarańczowy, to przecież zgnilizna najwyższej klasy! Produktu, na zepsucie którego jesteśmy społecznie uczuleni (kto jeszcze pamięta „podglądanie” jajek przez specjalną lampkę przed zakupem w sklepie?). Jednocześnie produkty kiszenia (tak, ten proces jakoś strasznie daleko od gnicia nie leży) kochamy i uważamy za narodowe (gówno prawda, kiszone ogórki to ja nawet niedawno na Zakaukaziu jadłem – i też uważają że to „ichniejsze”!) – i z wyrzutem patrzymy na obcokrajowców próbujących nam wmówić że ogóreczki są zgniłe. Taaaak, ich miny są tak samo wiele wyrażające jak nasze, gdy widzimy przed nosem stuletnie jajo, albo i jajo „z niespodzianką” (wcale nie zabawkową) na wschodzie Azji zwane balutem.

Dalej można iść już tylko po bandzie. Gdy po mojej małej podróży po Chinach opowiadałem, że na talerzu miałem psa: ostracyzm otoczenia w wielu miejscach sięgnął zenitu a w kilku przeszedł moje wszelakie oczekiwania eksplodując znaną nam już hipokryzją we wszystkie strony. „A swojego psa być na kotlety przerobił, skurwysynu!?” – słyszałem tu i ówdzie. Co oczywiście nie przeszkadza atakującym, od czasu do czasu zjeść króliczka – jak tylko będzie okazja, bo to przecież mięsko fajne, miękkie i smaczne. Jaka różnica? Dla mnie żadna. Tak jak my nie zabijamy królików domowych (maskotek) tak Chińczycy nie jedzą domowych psów. Tak jak my mamy hodowle królików na talerze, tak i oni takowe posiadają. Jak będziecie w Chinach i poznacie jakichś Chińczyków to powiedzcie im, że w Polsce mówimy, że oni jedzą wszelakie psy i robią łapanki na nie na ulicach. Ich iny wyrażają absolutnie wszystko. Najczęściej wielkie, ogromniaste znaki zapytania. Poza tym, uspokoję Was, Chińczycy w 90% też nie jedzą psów. Ludzie na wsiach, albo biedne jadłodajnie korzystają z psiny jako składnika dań. W dużych miastach (a sprawdzałem w Szanghaju), trudno nawet kupić takie mięso. Jak zapytałem o knajpy czy restauracje: kazali mi pojechać do Pekinu (sic! czyż nie przypomina wam to przepychanki między dwoma dużymi polskimi miastami?) albo na wieś. Ewentualnie do Korei. Znajoma przywiozła więc z innej prowincji. Podobno teraz w Chinach nie są psy – nigdy nie były, wywołują jedynie niezdrową podnietę u obcokrajowców, ani koty jedzone w jednej z prowincji na południu kraju. „Teraz w dobrych lokalach podają szczury” – poinformował mnie pracujący w Szanghaju Australijczyk. „Licz sto dolców za obiad. Minimum”. I tak właśnie nie zjadłem szczura na kolację.

Aaaa, prawie zapomniałem. Tak na marginesie: Kto był w Peru? No? Kto? A co tam jest narodowym przysmakiem? Ktoś przypomni?

I na koniec zdradzę jeszcze jedno. Niech się przybyli weganie troszkę podenerwują, bo to zawsze takie słodkie jest jak jakaś osiemnastka w skórzanych butach nie je mięsa w imię dobra zwierząt. Tak więc moi drodzy, to nie jest tak, że jesteśmy z natury roślinożerni – każdy lekarz i każdy student anatomii wam to powie. Ostatnio słyszałem, że to ewolucja spowoduje, że zrezygnujemy z mięsa. Dobre i takie posieczenie. Na razie ewolucja sprawiła, że na moim parapecie widok po kolacji wygląda tak:

pokolacji

A na marginesie: gdzie kończą się Wasza tolerancja gastronomiczna? Czy potrawka ze szczura to coś, co zjecie? Gulasz z psa? Jajeczko w kaczuszką w środku czyli balut? Suszona w słońcu szarańcza? Zupa z móżdżku? Smażone pająki? Mrówki w cieście? Czego na pewno do ust nie weźmiecie?

P.S. Zdrobnionka w tekściku zamierzone.

Otagowane , , , , , ,

61 thoughts on “Gastronomiczna hipokryzja, czyli „nie chcę, nie zjem, zaraz zwymiotuję”

  1. […] Jak bardzo jesteśmy hipokrytami w kuchni […]

    Polubienie

  2. aqwa5 pisze:

    A szwedzkie kiszone śledzie (surströmming) jedli? Nie? To niech spróbują :DDD
    Pycha!

    Polubienie

  3. dinki pisze:

    podzielam poglady, ze wszystko zalezy od nastawienia wychowania/kregu kulturowego i wyobrazni.

    Z podrobow jadlam : serca (lubie), zoladki (nie pamietam bo to w dziecinstwie bylo), plucka (nie lubie), watrobke (fuj!) , mozdzku nie jadlam bo sie konsystencja brzydze.

    Osmiorniczki i inne gumiate lubie, ostryg surowych nie jadlam bo wyglada jak smarki (i podobo tak smakuja – slono), ale lubie gotowana zawartosc muszli np. Jacobs Muschel w sosie pomidorowym. Krewetki i inne kraby np. Nordseekraben sa pyszne. Nordseekraben nawet sama obieralam. Upapralam sie niesamowicie no i trzeba bylo sie pol godziny nameczyc zeby garsc krabow uzyskac – ale oplaca sie.

    Po ostatnim skandalu z konina w supermarketach postanowilam sprobowac jak smakuje prawdziwa konina (nie mylic z wsadem konskim w zarciu do mikrofali). Kupilam 3 rodzaje :

    1. Pferdewurste – te kielbaski akurat jadlam juz wczesniej bo u nas w Niemczech dosyc czesto sie je spotyka na roznych jarmarkach. Bardzo dobre.

    2. Mieso na gulasz – gulasz trzeba bylo dluzej gotowac niz z wolowiny i jak na moj gust mieso bylo troche za slodkie.

    3. Maranowane steki na grila – smazylam na patelni bo nie bylo pogody. Niebo w gebie.

    Strusia i rekina jadlam (a przynajmniej tak bylo podpisane) – nic specjalnego
    Jelenia – nie smakowalo mi .Podobno zalezy od wykonania, dziczyzne trzeba umiec „zrobic”.
    Krolika – malo miesa, same kosteczki.

    Nie zjadlabym kota, psa swinki morskiej – kwestie kulturowe,tych chinskich jaj tez bym nie zjadla , wyglad zarodkow mnie odstrasza.
    Jestem ciekawa jak smakuje szarancza – ale zjadlabym tylko na chrupko. Na miekko albo surowo mialabym opory,

    No i tak na zakonczenie – cala lista jest dosyc szeroka. Ale nie dajcie sie zwiesc. Mieso jadam tak okolo 1-2 razy w tygodniu. Na ogol jem nabial z warzywami. Wiekszosc mniej lub bardziej egzotycznych rzeczy to eksperymenty poznawcze z wakacji

    Polubienie

    • Palpfikszyn pisze:

      a widzisz, o kilku rzeczach zapomniałem. Koninę jadłem, nie raz. Rekina też jadłem, bez rewelacji, jak tłusta ryba. Strusia jeszcze nie, nawet ostatnio o tym dyskutowaliśmy. Jadłem też nutrię, kiedyś dość popularną, teraz nie widywaną.

      Szarańczę rzeczywiście i ja jadłem suszoną. Odrywa się skrzydełka, trzyma za nóżki i je cały odwłok z głową.

      Tak, wakacje to czas kiedy najczęściej próbuje się rzeczy nowych w kuchni…

      Polubienie

  4. Ośmiornicę jadłem (przepyszna), żabie udka też (naprawdę smakują jak kurczak), ślimaki też (tak jak wspomniałeś – zwykły glut). A ja się wyzwań nie boję, i zjadłbym wszystko, z ciekawości przynajmniej. A na szczycie listy moich marzeń kulinarnych jest by spróbować mrówki, psa, jelenia i strusiego jaja. Ale gdybym dostał na talerzu karachula czy szarańczę – nie odmówiłbym. Wolę wiedzieć o czym się wypowiadam, a nie że mówić że nie spróbuję.

    Polubienie

    • Palpfikszyn pisze:

      Ośmiornica pyszna, uwielbiam grillowaną 🙂 Owady… cóż, długo jeszcze będę próbował, w Polsce nie ma niestety tradycji kulinarnej jedzenia owadów. Ba! Jest takie tabu…

      Polubienie

  5. luc pisze:

    Czyżby nikt do tej pory nie odpowiedział na Twoje pytanie co się jada w Peru? (Albo może nie zauważyłem w tym gąszczu komentarzy?) Tak czy owak ja odpowiem: Byłem, MIAŁEM NA TALERZU „cuy” czyli świnkę morską, a nie zjadłem, bo, szczerze mówiąc, nie bardzo było co: skóra i kosteczki – wyglądało jak karłowaty kurczak zbyt długo pieczony (może zresztą tak właśnie było). Zjadł kto inny (choć raczej nie pojadł) i zapłacił :). A jest to jedno z droższych dań tam i czeka się na nie długo, tak że niekoniecznie gra warta świeczki. Ale „de gustibus …”

    Polubienie

    • Palpfikszyn pisze:

      Bardzo dziękuję za odpowiedź, oczywiście jak najbardziej prawidłową 🙂 W ramach nagrody, jak będziesz w Warszawie, zapraszam na degustację chińskich krówek. Krówki, bo cukierki te mają krówkę na opakowaniu i… kupuje się je w dziale mięsnym 🙂

      Polubienie

  6. elasola pisze:

    Od wegetarianki do Pulpa i wszystkich jarających się tematem mięsożerców: życzę Wam, żebyście takie mięso jedli, jakie same zaszlachtujecie (a wcześniej dopadniecie lub wyhodujecie) i oprawicie. Kto tam ma ochotę na świńskie móżdżki, psy, koty, szczury i inne takie, niech sam sobie zarżnie swój obiadek. Jakoś tak mi się wydaje, że znacząco zmniejszyłoby się pogłowie chętnych. A w każdym razie spadłaby mocno ilość dostępnych obiadków z mięsną wkładką, byłyby niedzielnym rarytasem, jak za starych dobrych czasów.

    Wyzwanie takie – w następny weekend robicie mięsny obiad od początku do końca, co Wy na to? Od dopadnięcia, zabicia, oskórowania, wypatroszenia, rozdzielenia mięsa przez wysmakowane kucharzenie aż do przechowania pozostałej reszty na przyszłość. Jak ktoś mnie zaprosi – rozważę spróbowanie mięsa szczura. Byle opieczone dobrze było. Tak dla uczczenia 20-lecia mojego wegetarianizmu 😉

    Polubienie

    • Palpfikszyn pisze:

      Te, koleżanko, a Ty te swoje warzywa też sama uprawiasz i zbierasz, że mięsożercom nakazujesz szlachtowanie karmy? 🙂

      Polubienie

      • elasola pisze:

        Sorry za wyjątkowy jak na mnie atak, ale miesozercy, którzy nie zabili nigdy swojego obiadu, to po prostu padlinozercy. Cieniasy. Tchorze. I nic nie wiedza o zabijaniu 😉 Ja tam mogę być roślino-padlinozerca, ale Wy, bogowie życia i śmierci?!

        Polubienie

        • Palpfikszyn pisze:

          Dobra, dobra 😉 Jak zaczniesz uprawiać wszystkie swoje dobra konsumpcyjne to pogadamy 😉 A tymczasem trzeba zutylizować dżemy i przetwory owocowe, więc się przygotuj na naleśniki w czwartek 😉

          Polubienie

  7. olszyn pisze:

    Dokładnie tak, jak napisałeś, my zajadamy sfermentowaną kapustę czy ogórki, nie mówię już o mleku, a dziwimy się, że w innym kręgu kulturowym zachwycają się zepsutymi jajkami!

    Polubienie

  8. Kasia pisze:

    owoce morza to pikuś, nic takiego (uwielbiam je swoją drogą) ale wlaśnie wszelkich szrańczy i innych nie zjadłabym. Ale może komu przydalaby się taka książka kucharska? 🙂

    Polubienie

  9. zebrazklasom pisze:

    wiem, wypadnę blado, ale przed chwilą pierwszy raz zjadłam boczniaki
    dziękuje za uwagę

    Polubienie

  10. faraon828 pisze:

    Dobry temat! Niezłe macie doświadczenia kulinarne. Dla mnie najbardziej hardcorową rzeczą jest spożywanie chleba z Biedronki na drugi dzień. Wiecie, te Polskie zboża. Jak się dotknie w sklepie to mięciuchny, że aż przytulić się chce do męskiej, twardej piersi. Ale po 24h robi się z niego cholerna kruszonka i tylko ciśnienie mi podnosi. W ogóle gusta kulinarne strasznie ewoluują z wiekiem. Kiedyś jak widziałem cebulę, to prawie wymiotowałem od samego patrzenia. Dziś ostro ładujemy z żonką zupkę cebulową. Pychota! I jaki lans, bo jeszcze z grzankami 🙂
    Pozdro!

    Polubienie

  11. Jakubie! pisze:

    Szczura z ogniska dawno temu jadłem. Szału nie było. Mrówki, larwy, pająki? Czemu nie?
    Jeśli chodzi o psinę, to sam nie wiem, pewnie mentalność, przyzwyczajenia i taka, a nie inna kultura by mnie hamowały. To tylko przypuszczenia, bo psa na talerzu przed nosem nie miałem.

    Polubienie

  12. Oj tam, oj tam. Czemu od razu hipokryzja 🙂 Nie za mocne słowo 🙂 Zgadzam się z kolegą powyżej, wszystko siedzi w głowie.
    Np. jedzenie psa, ja psa bym chętnie zjadła (nie przepadam za psami ogólnie) natomiast kota już niekoniecznie (a kota, jak wiesz, mam). Więc tutaj mamy do czynienia nie tyle z uwarunkowaniami kulturowymi, ale również społecznymi. Nie zjem dżdżownicy (bo się ich boję i turbo ich nienawidzę), ślimaków (przypominają mi dżdżownice), mózgu (kwestia konsystencji). jest bardzo dużo rzeczy, które zjadłabym bez mrugnięcia okiem (żabie udka, bycze jądra, zupę z małpy -z włosami – też chyba bym spróbowała. Co innego ciekawość, a co innego niechęć do konsystencji, zapachu lub (wspomniane wyżej) skojarzenia 🙂

    Moim wielkim marzeniem jest spróbowanie mięsa z węża. Nie mam pojęcia skąd mi się to wzięło, ale pewnie, gdzieś jako dziecko widziałam scenę w filmie, gdzie ktoś węża jadł i mu smakowało 🙂 Nie wiem, takie moje przypuszczenie.
    Btw. POZDRAWIAM ROŚLINKĘ ZE ZDJĘCIA!!! BYŁAM PRZY JEJ ZAKUPIE!!! A kto Palupniu mówił, że się nie przyjmie 😛 Gratulacje dla El Tigre za wychowanie Roślinora 😀

    Polubienie

  13. igorimorswin pisze:

    Ostatnio gadałem z kolegą o móżdżku (dla mnie pychota, dla niego niekoniecznie) – czy to nie absurd, że ludzie wcinają świńskie zadki, a szlachetną zawartością czaszki się brzydzą?
    -Igor

    Polubienie

    • Palpfikszyn pisze:

      Absurd, zgadza się. Następna hipokryzja 😉

      Polubienie

      • igorimorswin pisze:

        A z czystej ciekawości: jak smakuje pies?

        Polubienie

        • Palpfikszyn pisze:

          Hm…. ja nie napisałem, że jadłem. Miałem na talerzu, a to różnica 😉 Podchodziłem do tematu przez cały wieczór, ale fetor mokrego psa był okrutny. Nie pisałem tego do tej pory, żeby lekko sprowokować… gdyby to był gotowany, smażony, pieczony pies – dałbym radę – bo z tego co wiem, nie śmierdzi „psem”. Surowe jednak bardzo.

          Polubienie

        • igorimorswin pisze:

          Ha, mam Cię! Wcale nie jesteś hardkorem!

          Polubienie

        • Palpfikszyn pisze:

          Hehehehe 🙂

          Z hardcorów to śmierdzące tofu (waliło taką schodzoną skarpetą, ale masakrycznie śmierdziało!) i szarańczę. No i chyba wszelakie owoce morza: od ośmiornic przez ostrygi, małże, kraby czy homary. Bardzo po prostu owoce morze lubię – choć w Polsce nie jadam właściwie. Bo stosunek jakości do ceny jest… porażający.

          Polubienie

  14. Andrzej pisze:

    Uwielbiam podroby, wszystkie. Ale móżdżku nie wezmę do ust. Podobnie tatara, chociaż to bardziej z obawy o zatrucie. To co lubimy, lub nie, siedzi nam w głowie. Kiedyś chciałem bratu obrzydzić maślaki (grzybki, mniamm mniammm. zbieraliśmy je 2 razy dziennie, lubię w każdej postaci). Dla mnie obrzydliwe są ślimaki, chociaż ich nie jadłem. I podając bratu maślaki duszone, razem z podgrzybkami i innymi grzybkami, nazwałem je ślimaki. Efekt: to ja od tej pory nie jadam maślaków. Zawsze pamiętam o tych ślimakach. Kocham zwierzaki, mam 2 koty, lubię psy. Ale, tak myślę, że nie miałbym oporów zjeść kociny czy psinę. Azjaci jadają wszelkie robactwa bo to przecież najlepsze białko jest. A nas odrzuca na samą myśl.
    Francuzi jedzą ślimaki i żabie udka od czasu rewolucji, gdy głód powodował że żarli już wszystko. I te przysmaki im zostały do dzisiaj.
    A to wszystko w głowie siedzi.

    Polubienie

    • Palpfikszyn pisze:

      Móżdżek dla mnie spoko, ślimaki, cóż, dla mnie zupełnie bez smaku. Taie… gluty trochę. Ale żabich udek to jeszcze nie jadłem. Dla wielu jedzenie kończy się na owocach morza… albo następna hipokryzja: krewetki tak, szarańcza nie. A szarańcza smaczna jest (sprawdzałem!)

      Polubienie

Dodaj komentarz

perfumomania

subiektywnie i ze szpileczką o perfumach...

JA SKORPION

There is another world, but inside this one, inside me.

escaape

into another world

Kulturalna szafa

#czytajkulturalnie

pocichutku

.. kilka słów ..

Gabinet Osobliwości

Któren zawiera w sobie curiosa rozmaite ku wesołości, ale i smutney refleksyi odwiedzającey go publiczności pomieszczone

Siupster

Widujemy się rzadko, ale intensywnie.

cmentarzysko dudsów

by Agata Rutkowska

sztuka prostoty

Blog o wnętrzach, o tym jak wpływają na nasze życie, aby stawało się proste i szczęśliwe.

niecodziennik

notatki. fotografie. myśli

okiem wariata

widziane lewym okiem wariata

Mama z prądem i pod prąd...

Zatrzymaj się! Nieporadnik (sic!) życiowy okiem kobiety psychologa...z emigracją w tle.