Gruzińskie przypowieści, czyli czy 9 osób może podróżować Golfem 3 – i ile z nich musi się zmieścić do bagażnika

Trzy godziny lotu od Warszawy leży kraj, w którym słowo „Polska” otwiera więcej drzwi niż przyznanie się do jakiejkolwiek innej opcji narodowościowej. Kraj, w którym na słowo „Polak” powoduje że ceny usług topnieją, taksówkarze (co się wciąż zdarza!) wiozą do domu za darmo, kontrolerzy biletów nie sprawdzają ich życząc miłego pobytu, a pogranicznicy podpowiadają, co najlepiej zobaczyć przy następnym pobycie w ich kraju. Witajcie na południowych stokach Kaukazu, w kraju winem i czaczą płynącym! Dzień dobry, Gruzjo! Gamardżobat!

Nie mam większej ambicji, by pisać kolejny przewodnik po gruzińskich szlakach, parkach narodowych, zabytkach czy atrakcjach. Moja krótka opowieść będzie o ludziach napotkanych na szlaku. Gruzinów, którzy dzięki swojej gościnności, ciekawości świata i pogodzie ducha pokazują innostrańcom, że są w miejscu przyjaznym i bezpiecznym. Że są w Gruzji.

Ale do rzeczy. Pierwszy wieczór w Tbilisi spędziliśmy w Restauracji Racha. Szukaliśmy miejsca z lokalną kuchnią, lokalnymi kucharzami i lokalnymi klientami biesiadującymi przy butelce (lokalnego oczywiście) wina. Znaleźliśmy przypadkiem, i tak chyba najlepiej i najefektywniej poszukiwać fajnych miejscówek w Gruzji. Boczna uliczka, niedaleko jednego z głównych placów. Rozsiedliśmy się i zamówiliśmy kilka przystawek. Lokalne wino i zimne piwo pojawiły się jako pierwsze. Zaraz za nimi bakłażany wypełnione cudną orzechową pastą, fasolowe lobio, podsuszone rybki na zakąskę, michy zaprawionej świeżą kolendrą sałatki oraz adżika z tkemali – lokalnymi sosami – jeden podobny do bałkańskiego ajwaru, drugi, robiony z lokalnego miksu śliwkowego, nie jest podobny do niczego, co wcześniej próbowałem (ale zapas w domu mam, tak?). Główne dania, tworzone przez podstarzałych podśpiewujących wciąż coś pod nosem kucharzy, pojawiły się nieco później. 

0071

Kababi – które niby to z Turcji przywleczone zupełnie inną mają tam postać, serowe placki chaczapuri, jedzone w Gruzji na (śniadanie, obiad, podwieczorek i kolację) i w końcu wyczekiwane przeze mnie, idealnie uformowane, pofałdowane chinkali… z siekaną wołowiną i rosołem 

0078

wewnątrz każdego pieroga. Tak, pierwsza nasza uczta gruzińska rozbestwiła nas do cna i do samego szpiku kości. Gdy pojawiła się flaszka lokalnej wódki (a i tego spróbować należy), przy stole pojawił się znikąd (a właściwie z sąsiedniego stolika) Gruzin. Coś ponad 30 lat, uśmiechnięty, mówiący świetnie po angielsku (żona jest Amerykanką, czego dowiedzieliśmy się później). Podszedł, przywitał się, zapytał skąd jesteśmy.

– Are you from Poland? – ucieszył się

– Yes, we are all from Poland!

– Welcome to Georgia! – powitał nas niemal jak u siebie w domu i postawił flaszkę wina – Spróbujcie mojego wina, sam je robię! – zachwalał.

0006

Tak poznaliśmy Vaho. I jego kolegę Miszę, z którym ucztował przy butelce wina. Chłopaków szybko inkorporowaliśmy w nasze kręgi. Vaho, bardziej rozmowny i zrozumiały przez naszą całą, anglojęzyczną, ósemkę, stał się chwilę później tamadą – prowadzącym suprę (imprezę) wodzirejem i koordynatorem tempa picia i wygłaszanych toastów. A te sobie równych nie mają na całym świecie… wygłasza je tamada. Temat? Każdy dowolny. Jeden tamada ma bardziej filozoficzne podejście do sprawy – jak rzeczony Vaho – i opowieści toastowe sprowadzają się do tęsknoty za tymi, których z nami nie ma (i wypicia za nich), do chęci biesiadowania z tymi, co od nas odeszli (i wychylenia z nimi łyka wina) czy filozoficznym niemal wywodzie o tym, jak niesprawiedliwe jest to, że wielu z tych, których kochamy, lubimy i cenimy nie może się teraz cieszyć z nami z tego szczęścia jakim jest wspólne biesiadowanie w tak wspaniałym gronie – po którym następuje osuszenie szklanki za nieobecnych. Vaho przyniósł później dwie butelki czaczy, w ramach prezentu (tak na marginesie… co się z nimi stało – nie mam pojęcia). Czacza to zupełnie inny temat: mocna wódka z wytłoczyn zapada w pamięć na długo i bardzo głęboko – szybko prowadząc do stanu chwilowego zniszczenia.

Zapłaciwszy rachunek – tak niski, że nie byliśmy pewni, czy jest on przyniesiony dla części stołu czy dla wszystkich – postanowiliśmy do Rachy wrócić następnego dnia. Ale ale, jeśli już o rachunkach mowa – żebyście wiedzieli jakie ceny w Gruzji panują. Za kolację dla 8 osób obejmującą ponad 40 chinkali (wielkich pierogów), 4 sałatki, chaczapuri, 4 kababi, 2 porcje smażonych grzybów z czosnkiem, bakłażany (tak z orzechami jak i czosnkowe), piwo, wino i wódkę zapłaciliśmy jakieś 140 zł. Czyli niecałe 20 zł na osobę. A Vaho spotkaliśmy jeszcze raz.

0079

W czasie naszej podróży z Kachetii do Batumi zatrzymaliśmy się w Tbilisi przed naszym nocnym pociągiem. Przygotował dla nas niespodziankę i zaprosił do restauracji na świeżym powietrzu na szczycie wzgórza niedaleko centrum miasta. Wziął ze sobą Miszę oraz żonę, amerykańską lekarkę, która z nim od 10 lat mieszka w Gruzji. Zamówił całą gamę smakołyków (ach, ten soko czaszuszuli – rodzaj gęstego grzybowego gulaszu, przy którym ukuliśmy nowy wers kultowej piosenki… o, Ela, musisz się wreszcie nauczyć, że nie wolno się tak tuczyć…). Vaho przywiózł również swoje wino i czaczę przez siebie pędzoną w domu. Tak, tak ugościł ośmioro Polaków poznany w knajpie Gruzin. Handlowiec profesjonalny z jednej strony, autor bajek dla dzieci z drugiej. Ciekawa postać.

Drugi dzień w Raczy to powtórka najlepszych dań, próba wszelakich innych, które były akurat dostępne, kupa wina (niby zabrakło, ale zaraz znów było dostępne) i nagrywanie materiału dla Polskiego Radia. Aaaa… wspomniałem już że była z nami cholernie dobra w tym co robi reporterka PR? Nie? No to nadrabiam. Była. Bardzo szybko wyłapała, że w drugim kącie sali siedzą trzej Gruzini i zawodzą smutne pieśni. „Palp, idziesz ze mną, ja to muszę mieć nagrane, a sama nie pójdę do trzech facetów”. No i co miałem zrobić?

10 minut później piłem pierwszego bruderszafta w Gruzji, ze starszym panem, właścicielem cudnej daczy pod Tbilisi na którą to byliśmy zaproszeni w ramach pieczenia barana, którego na próżno szukaliśmy w restauracjach. Bieso, bo tak nazywał się nasz drugi tamada, szybko zatroszczył się, żeby nie zabrakło nam ani wina ani jadła, dopilnował żeby knajpy nie zamknęli (kuchnia sobie już poszła do domu, właściciel jedynie został) i żeby nowo poznani goście nie nudzili się kolejnymi historiami.

– Za przyjaźń gruzińsko-polską!!! – pierwszy toast był prosty w przekazie – Gaumardżos! Na zdrowie!

Historie opowiadane przez Bieso były równie wymowne. Było o pięknych kobietach, odważnych życiowo mężczyznach, dzieciach i wnukach (miseczka z winem za wnuki stała osobno na stole – pić musiałem nie zważając na to że dzieci nawet nie posiadam, co nie było w ogóle warte wypominania) a także o kotku mieszkającym z nami i myszce, która siedzi pod podłogą w kuchni – bo oni przecież też są częścią naszej wielkiej rodziny i za ich zdrowie też wypić musimy…

Tak, Gruzini to niesamowici ludzie.

Opowiadałem już jak w osiem osób łapaliśmy stopa na bezdrożach Kachetii? No przecież wiem, że nie mówiłem, ale jakiś wstęp muszę zrobić.

Tak więc było to tak, że zgodnie z gruzińską logiką odległościowo-informacyjną, zostaliśmy poinformowani, że przepięknie na górze położony klasztor Nekresi jest jedynie 3 kilometry od kąpieliska na którym urządziliśmy sobie poranny odpoczynek. Jeśli powiem wam, że dotarcie do niego, zwiedzanie i dotarcie powrotne do Kvareli zajęło nam z 5 czy 6 godzin, to będziecie mieli pojęcie jakie to były odległości? No, mniej więcej z 7-8 km w jedną stronę. Idąc z klasztoru (bo przecież komunikacji nie ma oficjalnej, a klasztor położony 3 km od… drogi głównej) złapał nas deszcz, stado krów i ogólna degrengolada spowodowana marszem.

No i zaczęło się łapanie stopa. I teraz uwaga. Zatrzymał się koleś – nie mówił z żadnym języku oprócz gruzińskiego – jadący dokładnie w odwrotnym kierunku niż my szliśmy. I co? Myślicie, że to jakaś przeszkoda była?

0125

Ależ skądże! Zawrócił swojego UAZ-a, przepakował arbuzy, które wiózł i pokazał, że mamy się pakować. Dwie osoby do przodu, 6 na tylne siedzenia. Oczywiście, że się zmieści 8 osób do UAZa! Sprawdzone! Koleś zawiózł całą zgraję dokładnie pod winnicę, do której zmierzaliśmy, nie chciał ani centa za podwózkę, a na dodatek dał nam arbuza na drogę. Będąc na zadupiu nie zauważyliśmy następnego zagrożenia: braku powrotu z winnicy po jej zwiedzaniu. Ale od czego są taksówki? Na pomoc przybył… zdezelowany Golf 3 bez właściwie świateł z przodu, popękaną w pajęczynkę przednią szybą i wielką naklejką „TURBO” na tylnej szybie. Nie wierzyłem, że 9 osób (z kierowcą) może jechać starym Golfem. Myliłem się. Tylko dwie musiały jechać w otwartym na oścież bagażniku z nogami zwisającymi na zewnątrz, ale daliśmy radę. Arbuz na kolanach.

– Dokąd chcecie jechać? – zapytał taksiarz. Znaliśmy kilka miejscówek w miasteczku, ale najbardziej odpowiadała nam jedna:

– Na komendę policji!

– No problem!

Musielibyście zobaczyć miny policjantów stojących pod wejściem komendy, gdy z grata wysypało się 9 osób. Z (niewielkimi) bagażami i… arbuzem od kierowcy UAZa. Nikogo to jednak nie zdziwiło, nie poruszyło również żadnego z nich.

0132

Chwilę później szukaliśmy regionalnej knajpy. Pół skwerku nam pomagało znaleźć najlepszą. Nie zdziwiło nas nawet to, ze jeden z siedzących przed sklepem Gruzinów wziął telefon do ręki, zadzwonił do kogoś, po czym oznajmił: zaraz przyjedzie po was właściciel restauracji z przedmieścia. A po kolacji odwiezie Was do domu. W sumie serwis jak Pizza Hut, tylko w Polsce przywożą żarcie do domu, a w Gruzji klientów do restauracji.

Koniec na dzisiaj. Następnym razem opowiem Wam o porwaniu Natalki Leszcz w gwarnym Tbilisi. Albo o tym, jak to nie należy policjantom w metrze wręczać kwiatów i jak należy pasażerom umilać długie oczekiwanie na pociąg (czyt.: wieczorny pokaz tanga w metrze)

Otagowane , , , , , , , , , , , , , ,

26 thoughts on “Gruzińskie przypowieści, czyli czy 9 osób może podróżować Golfem 3 – i ile z nich musi się zmieścić do bagażnika

  1. […] Ile osób może podróżować Golfem 3? […]

    Polubienie

  2. Palp Fikszyn pisze:

    […] Ile osób może podróżować Golfem 3? […]

    Polubienie

  3. […] Ile osób może podróżować Golfem 3? […]

    Polubienie

  4. Wycieczki do Gruzji pisze:

    Zapraszamy na wycieczki do Gruzji z naszym Biurem. Przygód zapewne mniejsza ilość ale nie wszyscy są na to gotowi…

    (Edytowane przez Palp Fikszyn: proszę bez reklam)

    Polubienie

  5. […] Ile osób może podróżować Golfem 3? […]

    Polubienie

  6. olszyn pisze:

    Co za przygody, aż chce się jechać do Gruzji!

    Polubienie

  7. Frosz pisze:

    Czacza od Vaxo trafiła do lodówki w Hostelu Romantica. I tam najprawdopodobniej została. No chyba, że ten kidnaper od Natalii ją spożył, co też jest możliwe. Po Natalce mogło go suszyć 😉

    Polubienie

  8. Martin pisze:

    Świetny post, czytałem z zaciekawieniem! Pozdrawiam!

    Polubienie

  9. Jakubie! pisze:

    Bardzo, ale to bardzo dobrze się czytało. Czekam na kolejne odcinki! 🙂

    Polubienie

  10. ZAZDRASZCZAM!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! I w dupie mam! Jadę wiosną do Gruzji 😀 Mnie też polubią 😛 Cudny opis!!!! 😀

    Polubienie

  11. zebrazklasom pisze:

    ale to była wyprawa! zazdrość +10

    Polubienie

Dodaj odpowiedź do Hello, world. I’m back. | Palp Fikszyn Anuluj pisanie odpowiedzi

perfumomania

subiektywnie i ze szpileczką o perfumach...

JA SKORPION

There is another world, but inside this one, inside me.

escaape

into another world

Kulturalna szafa

#czytajkulturalnie

pocichutku

.. kilka słów ..

Gabinet Osobliwości

Któren zawiera w sobie curiosa rozmaite ku wesołości, ale i smutney refleksyi odwiedzającey go publiczności pomieszczone

Siupster

Widujemy się rzadko, ale intensywnie.

cmentarzysko dudsów

by Agata Rutkowska

sztuka prostoty

Blog o wnętrzach, o tym jak wpływają na nasze życie, aby stawało się proste i szczęśliwe.

niecodziennik

notatki. fotografie. myśli

okiem wariata

widziane lewym okiem wariata

Mama z prądem i pod prąd...

Zatrzymaj się! Nieporadnik (sic!) życiowy okiem kobiety psychologa...z emigracją w tle.